środa, 15 lipca 2015

IHV, 900 Capitol Landing Road, Williamsburg

Siedzisz sobie wygodnie na metalowym krześle w strefie dla Team Members Only pałaszując wczorajszy makaron i przedwczorajszą sałatkę (z jednego pudełka, ale nie były aż tak bardzo wymieszane), i liczysz sobie, że z poniedziałkowymi 12 i dzisiejszymi prawie-12 godzinami będziesz mieć całkiem ładny tydzień… i nagle słyszysz swoje imię wypowiedziane przez nikogo innego jak twojego supervisora, który mówi ci, że w sumie to możesz jechać już do domu, bo jest za dużo ludzi, a już wczoraj pracowałaś od otwarcia do zamknięcia. Najgorzej!
Ale nie ma podobno nigdy złego, co nie wychodzi na dobre (podobno, bo ja tam nie wiem). W ramach rekompensaty złożyłam wizytę w Gelato (niestety już nie tak radosną jak wczoraj, ale rodzina nie była w komplecie) i bezczelnie zajumałam kubeczek banana cream i salted caramel. Potem udałam się do Candy Shopu i "próbowałam" w końcu fudge'owych wyrobów, które Łoju wciska ludziom za 3,49 za kawałek (1/4 uncji!), posiedziałam z Oaną w szwabskiej TMBA (utwierdzając się w przekonaniu, że Mama Stella's Cafe to tysiąc razy lepsze miejsce na obiad) i ruszyłam w podróż do wioski.
Z racji powrotu o normalnej porze wybrałam się (w końcu!) porobić zdjęcia naszego tymczasowego domu, w którym przebywamy już miesiąc. Zanim jednak nastąpiło to miłe podsumowanie wtorku, 14th July (rozpoczętego o 6 rano z powodu wizyty w Social Security Office) wzięłam się za sprzątanie, bo jakoś tak dziwnie się składa, że ciągle nie mamy naczyń. Ale ja nie o tym, bo przecież miały być zdjęcia:









I tą jakże inspirującą relacją pisaną w towarzystwie pająka, który się bardzo intensywnie spuszczał tuż obok mnie (wiem, że się teraz głupio uśmiechacie, małe zboczeńce) kończę dzisiejszą swą obecność w wielkim świecie bloggerów i udaję się do mego apartamentu w celu odbycia aktu konsumpcji wieczerzy w blasku lampy, której druga żarówka świeci tylko jeśli pizgnie się ręką w stół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz